6 lutego 2012

Włoskie smaki

 Tydzień temu powróciłam z tygodniowej wycieczki po Włoszech, potem za to pochłonęło mnie rozpamiętywanie niesamowitych smaków, na jakie tam się skusiłam. Jak wiadomo, Włosi kochają jedzenie, co podzielam z pełnym entuzjazmem. Co innego można było zatem robić w północnej Lombardii, jak nie kosztować, kosztować i jeszcze raz kosztować? Zwiedzać, rzecz jasna. Ale, zupełnie bezwstydnie, przyznam się, że spożywanie było moim priorytetem. 

Moja miłość do surowych wędlin mogła rozkwitnąć tam w pełni, z tymi wszystkimi rodzajami, dostępnymi zarówno w opakowaniu, jak i prosto z krajalnicy. I chociaż prosciutto di parma jest prawie tak samo drogie, jak u nas, to inne gatunki - cappa na przykład, pozostają w zasięgu każdego przeciętnego smakosza.

Rozsmakowałam się też w serach. Gorgonzola podeszła mi wyjątkowo (i pojawi się już niedługo w przepisie), chociaż wcześniej nie byłam jakąś wielką fanką serów pleśniowych. Przywiozłam też sobie ser scamorza, zatopiony w wosku. Dziwnym nie powinno być to, że pozostało po nim teraz tylko wspomnienie. Mozarella dalej zostaje serem, który omijam z daleka, za to nauczyłam się eksperymentować w serem feta, dodając go do zapiekanek. Nie robiłam tego wcześniej, ale wiem teraz już, że omijało mnie dużo.

Dawno temu miałam etap, gdzie śniadanie składało się z kawałków zrumienionej bagietki, nacieranych czosnkiem i pomidorem. I kiedy pierwszy raz jadłyśmy bruschettę, to od razu zrobiłam to samo, czasami zastępując pomidora masłem i startym serem. Focaccia prosto z piekarnika, przełożona suszonymi pomidorami w oliwie, serem i prosciutto crudo była świetną przekąską popołudniową. 

Jak mawia moja mama, Włosi zrobią wszystko, by ułatwić sobie życie. Ja w pełni popieram taką filozofię życiową. Chciałabym bardzo, żeby u nas na półce w sklepie stał kartonik 250ml, w którym znajduje się białe lub czerwone wino do gotowania. Oszczędziłoby mi to marudzenia nad kupnem całej butelki, kiedy potrzeba mi tylko 1/4 z niej. A może gdzieś jest, tylko nie rozglądałam się zbyt dobrze? Cieszyła mnie za to świeżość produktów. Kupiony w wielkim worku szpinak był tak świeży, że chrupał pod palcami, gdy go wyciągałam. Pomarańcze i mandarynki pachniały obłędnie, były słodkie i orzeźwiające. Oraz, co najcudowniejsze w tym wszystkim, miały jeszcze listki!

Lekko przykurzona caffetiera, stojąca w domu na lodówce, wróciła do łask. Od powrotu bowiem nie piję innej kawy, jak tylko espresso. Rozpuszczalna kawa długo (jeśli w ogóle) nie będzie wchodziła w grę. Przywiozłam górę makaronów w różnych fantazyjnych kształtach: conchiglle rigate, annelini, garganelli. Mączkę do robienia gnocchi także mam. Wbrew obawom mamy, mam zamiar zabrać się za nie i wyjść z tego obronną ręką. Tak, mam troszkę ambitnych planów.

Przy poprzedniej wizycie w Italii, oczywiście, poszliśmy na pizzę do bardzo klimatycznej restauracji w wyłożonej cegłą piwnicy, gdzie z naszego stolika widzieliśmy wielkie kamienne piece, w których wypiekano podawane dania. To jednak była jedyna rzecz, która mi się tam podobała, ponieważ pizza, jaką otrzymałam była niezbyt smaczna, ser zdążył ostygnąć, a serwowane na niej oliwki miały w sobie pestki i odstawały od cienkiego ciasta, jak uszy Jerzego Urbana. Tym razem pizza ponownie stała się bohaterką ostatniego dnia pobytu. W zupełnie innym miejscu, w ristorante z oszkloną salą i widokiem na jezioro i wieczorne światła miasta. I chociaż nie byłam specjalnie głodna, to swoją pizzę zjadłam w całości i z wielkim smakiem.

Program kulinarny Roberta Makłowicza ma w czołówce kilka walizek przejeżdżających na lotnisku przez kontrolę zawartości, gdzie w środku widać banana, kiełbasę i inne smakołyki. Celnicy na lotnisku w Bergamo zobaczyli u mnie to samo. No bo jak można było opuścić Włochy bez zaopatrzenia?

2 komentarze:

  1. Dawaj, dawaj te przepisy, już się nie mogę doczekać! :3

    No i zazdroszczę straszliwie wyjazdu do stolicy najlepszego jedzenia świata.

    A z tą pizzą, to jest coś na rzeczy. Najgorszą, jaką miałam okazję zjeść, spożyłam w Wenecji. Zęby szło na tym dziadostwie połamać, a sos był okrutny.

    OdpowiedzUsuń
  2. faktycznie we włoskim jedzeniu można się zakochać. A co do pizzy w Wenecji to odradzam szukać prawdziwego włoskiego jedzenia w miejscowościach typowo turystycznych. Tam się się robi na ilość a nie na jakość. To tak, jakby smak naszej kiełbasy oceniać po spożyciu tej z grilla na wszelkiego rodzajach jarmarkach czy odpustach, tak dziś chętnie organizowanych i propagowanych jako festiwal tradycyjnego ??? jedzenia

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...