Początkowo miałam kupionego w promocji łososia zrobić na sposób Nigelli i pomaczać go trochę w mirinie, ale koniec końców zrezygnowałam z tego. Ten przepis jednak podsunął mi pewną myśl, kiedy zerkałam na butelkę sosu śliwkowego.
Marynata:
3 łyżki słodko-pikantnego sosu chili
ok. 70 ml sosu sojowego
3 łyżeczki brązowego cukru
1 łyżeczka sosu śliwkowego
1 łyżeczka octu ryżowego
1 łyżeczka soku z limonki
szczypta imbiru
Do tego:
400 g filetu z łososia
Filet z łososia kroję na mniejsze kawałki i marynuję w mieszance przypraw po 5 minut z każdej strony. W międzyczasie rozgrzewam patelnię (najlepiej ceramiczną, ale teflon też powinien się sprawdzić), jeden poziom poniżej maksymalnej temperatury.
Łososia wykładam na rozgrzaną patelnię bezpośrednio z marynaty i smażę bez tłuszczu po 3,5-4 minuty z każdej strony.
Chociaż tutaj podstawą jest łosoś, to później wykorzystałam też pierś z kurczaka. Pasuje równie dobrze, a dodatkowo świetnie smakuje na zimno.
To zielone warzywko to fasolnik chiński. Co prawda przy tych z porządnej hodowli moje wypadają na maleństwa, ale i tak cieszę się, że przy drugiej próbie (w zeszłym roku nie przyjął się, a teraz opanował prawie całe ogrodzenie) w końcu udało mi się go wyhodować.
Fasolnik potrafi dorosnąć do 60 cm długości. Surowy jest grubości ołówka, a po gotowaniu traci trochę objętości. Smakuje lekko orzechowo, jest też trochę delikatniejszy niż fasolka szparagowa. Trzeba mu też mniej czasu na ugotowanie.